poniedziałek, 26 września 2011

Totalny lot!

MUSIC VIDEO RIDING SEPTEMBER from Hush on Vimeo.

W końcu przyszły!

Siema,
powiększając i tak mały zbiór płyt, dołączyły do niego dwa specjalne wydania Gallows`ów. Nie wiem dlaczego, ale jakoś jedna z nich, lecąc z Londynu doszła cała, a ta, którą kupiłem w PL, dorobiła się popękanego opakowania. Zakładam, że to wspaniała Poczta Polska potraktowała przesyłkę jak ścierę... Ale ok., samej zawartości nic się nie stało. Oba wydawnictwa bardzo bogate, zarówno w dane na krążkach, jak i w papierową zawartość. Naprawdę, za każdym razem, kiedy udaje mi się kupić SE jakiejś płyty, nie mogę wyjść z podziwu, jak fajnie i oryginalnie można sprzedać i zapakować swoje wypociny. Większość starałem się pokazać na zdjęciach. Osoby, które nie znają twórczości tejże brytyjskiej czwórki, gorąco zachęcam do nadrobienia zaległości. Jeśli tylko ktoś preferuje mocniejsze brzmienie, nie zawiedzie się.
Pozdro-nara.




czwartek, 22 września 2011

wtorek, 20 września 2011

poniedziałek, 19 września 2011

Wanna - cz. II.

:D

Zboczone: wanna i sól do kąpieli.

Tylko bąbelki im w głowie! Duuużo bąbelków!

sobota, 17 września 2011

"Kill Grill. Restauracja od kuchni." - Anthony Bourdain.

Yo.
Owszem, zgadza się, nie czytam zbyt wiele. Ale, kiedy wezmę już jakąś książkę do ręki, doceniam jej wartość merytoryczną. Skoro obrałem już sobie kulinarnego mentora (Anthony Bourdain), a ten wydaje książki, które nie są zlepkiem lepszych…lub gorszych przepisów (co potrafiłaby uczynić, z podobnym rezultatem, średnio rozgarnięta małpa), to czemu się tym nie zainteresować? Poza tym, bardzo odpowiada mi sposób wypowiadania się i humor Bourdain`a. No, to przed monitor i szukamy najlepszej oferty. Jest! Antykwariat, w Świdnicy, lepiej być nie mogło. Na 'wylotówkę', auto stop, i do antykwariatu po zakup. Udało mi się nawet kupić buty, których szukałem już dłuuugo (nie konkretnego modelu, ale w ogóle, robią teraz głównie szajs bez wyrazu, wartości i jakości) – taka dygresja. Po drodze: kawa i ciacho. Zabieram się za czytanie, jeszcze zanim kawa została podana. Po przeczytaniu pierwszych kilkunastu stron, od razu wiedziałem, że pokocham całość. Nie będę streszczał, o czym jest „Kill Grill. Restauracja od kuchni.” W necie znajdziecie setki takich recenzji, a ja nie jestem w tym dobry, a po co zabierać się za coś, co i tak jest skazane na niepowodzenie. To coś w stylu: pamiętnika, biografii, opowiadań, podręcznika, wszystko w jednym. Okraszone świetnymi opisami i humorem! A! No i jedzenie! Na równi z seksem, narkotykami, kawą, papierosem, alkoholem, metadonem, religią, komiksami, a nawet ponad nimi. Czyta się lekko, szybko (a szkoda), dla mnie super sprawa i dużo frajdy. Kończę jedynkę i kupuję drugą część, a potem całą resztę, która wpadnie mi w ręce. PL, GB, łorewa!
Pozdro!
MacieJ

piątek, 16 września 2011

Dla jednych ścierwo, dla drugich rarytas - wołowina.

Różnie, różni ludzie na nią patrzą. Z obrzydzeniem, uwielbieniem, zobojętnieniem - wołowina. Szanuję wszystkie spojrzenia. Dla mnie - czarna magia, do niedawna. Zawsze bałem robić się cokolwiek z wołowiny. Bo wyjdzie surowa, przesmażona, za twarda, gumiasta, obrzydliwa w ogóle. Lecz, przyszedł czas na mnie. Moją małą inicjację kulinarną. Jest stek, jest patelnia, jestem ja. No, to na oliwę 'stejka' i jedziemy z koksem! Jak na pierwszy raz, jestem zadowolony, lekko nawet spełniony. Efekt końcowy - zadowalający. Umiarkowanie twarde, na pewno nie krwiste ani pół-krwiste. Smaczne. Ma smak samo w sobie. Zdecydowany, lekko szlachetny(?). O niebo smaczniejsze od 'kurczoka' Ale nie tak 'zdrowe' jak drób. Dobre urozmaicenie na talerzu. Smakami, aromatami, KUCHNIĄ (!) trzeba się bawić! To doznanie, za każdym razem inne w pewnym stopniu, a ja chcę się bawić. Jak tylko mogę, w kuchni też. A ile satysfakcji z tego. Podana z sosem na bazie Porto, sosem miętowym i owocem granatu. Macie foty i koniec mojego badziewnego smędzenia.

czwartek, 15 września 2011

Staary! - mówię do niego. To nie jest...jakieś tam piwo, to Miller!

Tak, każdemu zainteresowanemu, zaczynam mówić o swoim uwielbieniu do Miller`a. Pomijając smak (który i tak jest nie do pobicia), ma cechy piwa, które je wyróżniają wśród silnej i licznej konkurencji. Po pierwsze: piękna butelka. Zgrabna, smukła, ale nie 'patykowata' (podpada pod neologizm?). Bezbarwna, widać wspaniały kolor piwa. Kolor, to po drugie. Intensywnie złocisty, taki jaki być powinien. Po trzecie: pojemność. 330 ml, to idealna ilość aby delektować się doskonałym smakiem, takim samym na początku jak i na końcu butelki. Świetnie leży w dłoni. I, jak powiedział Paweł, dobrze się z nim wygląda. ;> Logo - mistrzostwo świata! Tylko cena - i tu jest zgrzyt. 4,5 zł za butelkę?! Kurde faja... Nic nie poradzę. Bolesna i kosztowa będzie próba 'nawalenia' się tym piwkiem. Ale warto spróbować (wypić, nie nawalić się, chociaż, jak kto woli...), naprawdę, warto. Idę po mojego!
P.S.
Generalnie jestem zagorzałym przeciwnikiem zdjęć z alkoholem w roli głównej, albo nawet jako 'postać' drugoplanowa. Gotów szydzić ze śmiałków, którzy w fotograficznym szale, wrzucają na 'fejsa' (itp. portale) zdjęcia z butelką w ręce, ustach, nodze i czym tylko się da. Choć, butelka w nodze wzbudziłaby u mnie lekki podziw, może nawet uznanie, dla...prawo/lewo-nożnego osobnika. Chętnie coś takiego zobaczę. Ale to Miller. Nie jakiś chłam. Może już nawet kultowy, razem z Corona`ą Extra... Także, proszę o wybaczenie, że ośmieliłem się wypluć tak kiczowaty tematycznie post, Miller to wyjątek. Ten jedyny raz.
See ya!

Mała rocznica.

15 września 2011, minął rok. Rok od mojego pierwszego, póki co - ostatniego, koncertu Tokyo Ska Paradise Orchestra. Było to jedno z moich życiowych marzeń, zobaczyć całą bandę na żywo. Dzięki uprzejmości jednej osoby, a niezłomności drugiej, udało się dotrzeć do Berlina i odhaczyć jedną z pozycji na liście życiowych celów. Dzięki kolejnym dwóm osobom, owy koncert stał się wydarzeniem, którego nie sposób zapomnieć. Pierwsza z nich sprawiła, że wiedziałem, jeszcze przed koncertem, iż nie może być lipy. Stoję pod wejściem do sali, a za ogrodzeniem - perkusista. Ćwiczy sobie! Myślę, mówię: no nie! Nie może być! Jedna z pierwszej dwójki dobroczyńców (nadążacie? ;>), namówiła mnie na podejście i zapytanie o możliwość zrobienia...I proszę! Oto ja i pałker TSPO, jak się ładnie szczerzymy. ;> Druga osoba z drugiej dwójki (;>) pomogła zakończyć ten wieczór z przytupem - jak dla mnie. Czym był przytup? Ano tym:Kto był darczyńcą? On:Niespotykanie miły, ciepły i otwarty człowiek. Osobisty fotoreporter TSPO, zawsze z nimi, zawsze przy nich. Po wyjściu przed budynek, w którym odbył się koncert, po krótkiej rozmowie, okazało się, że pamięta polskich fanów sprzed roku. Kojarzy ich bardzo pozytywnie. :) Niezapomniany dzień, niezapomniany koncert, niezapomniani ludzie!
Pozdro 600!

środa, 14 września 2011

PURE LOVE.

Pure Love - taką nazwę nosi nowy projekt Frank`a Carter`a, wokalisty zespołu Gallows, w którym zawiesił, a właściwie zakończył, swoją działalność. Rola głównego krzykacza w Gallows`ach przypadła członkowi nieistniejącego zespołu Alexisonfire - Wade`owi MacNeil`owi. Oto co Pure Love wrzuciło na YT, i służy jako zapowiedź nadchodzącego wydawnictwa:

wtorek, 13 września 2011

Anthony Bourdain.

Szukam, oglądam, słucham, czytam, szukam i tak w kółko. Anthony Bourdain. Mój 'nowy master' programów kulinarnych. Pomimo, że mało widać jak sam gotuje, to sposób w jaki mówi, jak pokazuje 'kuchnię', sprawia, że oglądam jego programy, i jego samego, z wielkim entuzjazmem. Stosunkowo lekka, a nawet frywolna forma programu sprawia, że ok. godzina czasu leci jak kwadrans. Niemal natychmiast zakochałem się w "Anthony Bourdain: Bez rezerwacji". Kolejnym faktem, który sprawił, że kocham go jeszcze bardziej: program z gościnnym udziałem Queens Of The Stone Age...niemal spadłem z krzesła! Na dobry początek, wywiad z nim samym:

Jeśli Was zainteresował, reszty poszukajcie sami. Na YouTube znajdziecie wiele odcinków programów jego autorstwa, nawet w całości, bez rozbijania na 3 czy 5 części. Są tez 3, albo 4 odcinki z różnych miast Japonii. Wypas... Wypasss ciasta! To taki "inside joke". ;>
Pzdr.

Frykasy, ananasy, MAŁPOLUDKU! ]:->

I masz! Zachciało mi się łososia. Chodził za mną dobry tydzień, albo i dłużej. Stało się, wylądował filet, bez skóry. Piękny, jędrny, świeży. No to już! Dawaj go do marynaty (sos sojowy, miód gryczany, ocet balsamiczny, oliwa, żadnych innych przypraw, ni soli, ni pieprzu, NIC!, z samej marynaty wychodzi przepyszny), a potem na patelnię go, niech się smaży - zasłużył sobie!, ale nie za długo, w sam raz! Ale co? Sam łosoś? Nie, jakaś zielenina do niego i wypełniacz. Padło na sałatę lodową z pomidorami i placki z cukinii. Do placków drugie podejście, dużo bardziej udane. Wyszły smaczniejsze, bardziej zwarte, ładniejsze. Potrzebowałem takiego jedzenia. Treściwe, zdrowe i co najważniejsze, smaczne.


Muzyczka do szamy:


MacieJ,
Pozdro666!

niedziela, 11 września 2011

Gallows - Abandon Ship



Tekst:

Mayday Mayday
The captain lost control again
The fucking ship is breaking up
We're going down in flames
Mayday Mayday
Man overboard again
The sharks already circling
They only eat the brave
The SS Death lost everything
No one here can fucking swim
So baby, baby hold me tight
While I drown myself in you tonight
Mayday Mayday
The ship has hit the rocks again
This isn't going to fucking work
We're heading to our graves
Mayday Mayday
The captains lost his way we're sinking in the river sticks
No one can escape
Ladies and Gentlemen
May I have your attention please
This is the captain of your ship
I'm sorry we depart this way
You left me broken hearted
But I never loved you anyway

Sons Of Anarchy - sezon: 04.

Czekałem, dłuuuugo czekałem, aż nadszedł ten moment. Jakie wrażenia? Ciarki, pozytywny szok i jeszcze raz ciarki. Ten serial urywa łeb, jest szał, urywa dupę! Zachęcam do oglądania. Scenariusz to mistrzostwo, porównywalne do "Rodziny Soprano". Ostatni odcinek 03 sezonu to arcydzieło. Pierwszy odcinek 04 sezonu, także znakomity. http://iitv.info/sons-of-anarchy/s04e01-out.html

sobota, 10 września 2011

Placki z cukinii - porady.

Dwa spostrzeżenia odnośnie do placków z cukinii i procesu tworzenia. Pierwsze primo-ultimo: cukinię, którą zetrzecie na wiórki, przerzućcie do durszlaka, lekko posypcie solą i posadźcie całość na garnku. Pozwólcie aby nadmiar wody z warzywa zleciał do naczynia. Będzie jej trochę. Ułatwi to smażenie i polepszy smak dania. Wiadomo, że cukinia i bakłażan to takie warzywne "świnki-pocinki". Przed zrobieniem czegokolwiek z tej dwójki, należy pomóc im oddać całą wodę. Secundo, czy coś w ten deseń: placki nie mogą być zbyt duże. Nie robią się zbyt sztywne podczas smażenia, więc wszelkie manewry z plackiem-olbrzymem zakończą się fiaskiem, a sam placek się rozpierdaczy! Tak, właśnie. Dajcie im rozmiar niewiele (naprawdę niewiele!) większy od łyżki stołowej. Taka wielkość już dobrze się prezentuje i gwarantuje spójność. Do roboty!
Pozdro 600!

Cukinia, siła w pracy i krewetony.

Cześć.
Od ok. dwóch tygodni zalegała mi w lodówce cukinia. Miała chyba z 2 kg! Jedna sztuka, wieeeelka! Mówię: kurde faja, czas coś z nią zrobić, inaczej się zepsuje i będę zły na siebie, że takie piękne warzywo pójdzie do kosza na śmieci. Szybkie palce, wujek Google, CUKINIA i oto są!Placki z cukinii. Pyszne! Robi się je błyskawicznie i są niesamowicie smaczne. Składniki to...cukinia! Mąka, jajka, mleko, przyprawy i oliwa z oliwek EV do smażenia. Czas przygotowania: z 15 minut, może 20. Nie więcej. Polecam. Jeśli ktoś będzie chciał, opiszę proces przygotowania i swoje uwagi, a jak nie, to - uncle Google.
Ludziska! Pamiętajcie także, aby zdrowo i kompletnie odżywiać się nie tylko w domu, ale i w pracy. Od momentu zmiany diety, mój organizm nie chce tolerować chińskich zupek itp. rzeczy. Więc, do pracy zróbmy dodatkową porcję, którą zapakujemy w pojemnik i gotowe. Mamy na drugi dzień świetne żarło do pracy.
Pełnia smaku, wyglądu i prostoty.
Na koniec, coś dla akwarystów. Zajawka, o której już wspominałem.
Pozdro.

czwartek, 8 września 2011

GALLOWS! Motherfuckers!

Yo.
W twórczym szale, dobie trudno dostępnego "merchu", postanowiłem zrobić sobie koszulkę Gallows, własnym sumptem. Całość kosztowała mnie: koszulka - 8zł, farba - 8,5zł (poszło mniej niż połowa), wkład własny/praca - ziro. Jedziemy szablon, nakładamy farbę, suszonko, prasowanko i ready! Efekt, jak na pierwszy sort - zajebioza! Będą kolejne, inne wzory, inne kapele.
Pozdro-nara.


środa, 7 września 2011

Uczta - po całości!

Siema.
Ponownie, przechodząc w wolny dzień obok sprzedawców warzyw i owoców, nie mogłem sobie odmówić kilku rzeczy, aby później zmajstrować z nich coś smacznego na obiad. I tak, w ręce trafił karczoch (nowość w moim menu), zielona fasolka szparagowa, kukurydza i kilka innych, mniej wyszukanych, warzywnych pozycji. Do tego makaron pełnoziarnisty (tagiatelle), marynowane tofu, krojone pomidory z puszki, przyprawy, w tym biały i czarny sezam. Z takiego kompletu powstało to, co możecie zobaczyć na zdjęciach. Niesamowicie smaczne, ZDROWE i stosunkowo lekkie danie. Turbo wiele smaków i aromatów, do tego sos z octu balsamicznego, oliwy z oliwek EV i słodko-ostrego sosu chilli. Karczoch lub fasolka z takim sosem były naprawdę smaczne. Odskocznia od smaków próbowanych na co dzień. Lecimy dalej... Na deser: ciastko z wróżbą. Jaką? Jak widać na zdjęciu, w wolnym tłumaczeniu na język polski, znaczy to mniej więcej: Ha! Ale z ciebie frajer. Tak, właśnie. Ale ciastko było smaczne, przynajmniej tyle. Ostatnia sprawa. Książka. Kucharska w dodatku. Autorem jest wszystkim dobrze znany (a przynajmniej, powinien być), Jamie Oliver. Jedna z 3, może 5, moich ulubionych postaci telewizyjnego światka kulinarnego. Zaraz obok: Roberta Makłowicza, Anthony`ego Bourdain`a (niesamowicie charyzmatyczny i interesujący jegomość z Nowego Jorku, miłośnik punk`a, śmigający w swoich programach w koszulce CBGB’s), Gordon`a Ramsay`a i Gary`ego Rhodes`a. Znalazłbym jeszcze kilku, naprawdę dobrych, kucharzy/prowadzących/’opowiadaczy’, ale ta piątka jest naaaaprawdę rewelacyjna. Wróćmy jednak do Jamie`go Oliver`a. Wpadła mi w ręce jedna z jego publikacji - "Każdy może gotować". Książka nie tania (coś około 80 zł), ale doskonale zrobiona. Samo jej wydanie: gruby, bardzo dobry papier, gruba i twarda okładka, świetny druk. Jamie podaje nam listę niezbędnych rzeczy. Przyprawy, przybory kuchenne, itp. Co ważne, nie są to produkty nie do dostania w naszych sklepach, albo poza zasięgiem naszego portfela, nie! Mniej więcej, każdy może szarpnąć się na towary podane w książce i zrobić danie wg jednego z podanych w niej przepisów, a ich dobór - znakomity! Każdy opis przygotowania dania zawiera zdjęcia, które ułatwiają orientację w kuchni, na patelni, oraz pokazują, jak ma wyglądać finalny efekt naszej pracy. Każdemu, kto ma tylko możliwość przejrzeć/skorzystać z tej publikacji - gorąco zachęcam do tego, naprawdę warto! No, to chyba na tyle, idę leczyć gardło, bo jakoś mnie się ono nie widzi. Ech...satana perkele!
Proszę o komentarze!
Pozdrawiam.

poniedziałek, 5 września 2011

piątek, 2 września 2011

Prosze o komentowanie postów. / Please, leave your comments.

Hej.
Będę wdzięczny za zostawianie komentarzy pod postami, które Was szczególnie, lub nieszczególnie zainteresowały.
I would be very grateful if you'd leave your comments below any post.
Pzdr.

Wielki Udon, tofu i kiełki!

Siemano.
Jak obiecałem wczoraj, dziś prezentacja dania na bazie makaronu Udon. Całość powstała niemal wyłącznie na bazie tego, co miałem w lodówce, a było zbieraniną z kilku dni/tygodni. Jedyne co dokupiłem, to kiełki do smażenia metodą "styr fraj" i jedna czerwona cebulija. Piękna, dorodna, czerwona, soczysta cebulija! Do dzieła! Udon wcześniej ugotowałem, ostudziłem zimną wodą, aby przerwać proces gotowania, i odstawiłem na bok - niech czeka na swoją kolej. Potem, do gry weszła patelnia. I bum! Cebula i kiełki na oliwę z oliwek EV. Smażymy, smażymy, smażymy, ale nie za długo, tylko do momentu, aż cebula zrobi się na wpół miękka i chrupiąca, taka do pogryzienia, a nie wessania. Potem - przyprawy. Ja dodałem wysuszone i posiekane chilli, miażdżony kolorowy pieprz i kolendrę, sól morską - gruboziarnistą, świeży czosnek, baaaardzo cienko krojony. Na grubość kartki papieru. ;> O imbirze, który był w planach, zapomniałem, a szkoda, mogło być ciekawiej. Gdy na patelni mamy już cebulę, kiełki i przyprawy, można dodać odrobinę, naprawdę niewiele, miodu, u mnie był to gryczany - rządzi wśród miodów! Doda potrawie fajnej, słodkiej nuty i lekko skarmelizuje całość. Potem dorzucamy tofu pokrojone z niedużą kostkę. Od tego momentu smażyć tyle, aby tofu się zagrzało i wsio! Potem już tylko dodać makaron, jeszcze z 2-3 minuty potrzymać na ogniu i - voila! Do dekoracji marynowane kwiaty fasoli - miałem już w domu. ;> Można się zajadać. Jak dla mnie - super smak. Kiełki dają lekko orzechowy posmak całości, ale nie dominują nad resztą, co jest bardzo fajne, bo da się wyszczególnić niemal wszystkie smaki, które się zawarło w jedzonku.


Na koniec miał być dowcip, ale będzie "Chwytak" i "FLC".
Naprawdę, nie wiem dlaczego, ale bawi mnie to niemiłosiernie. I wiem, że nie jestem sam! :P

FLC, FLC, New York, New York!!!

czwartek, 1 września 2011

Chcę...

Nie! Domagam się: takich widoków, takiej zabawy, ślizgawki, pogody i...STROJU ŻABY! Chcę taki strój! Jeśli ktoś mi taki załatwi, wyjdę w nim na wieczorny clubbing. ;> Miłego oglądania - polecam inne filmy tej grupy. P.S. Ktoś chętny na organizowanie podobnych zajawek? ;> ;P Pozdro 600!!!

Wacom Bamboo Fun Touch & Pen & Badass tofu.

Yo! Niedawno dostałem możliwość pobawienia się genialnym urządzeniem jakim jest tablet graficzny i piórko. Wacom Bamboo Fun Touch & Pen - świetnie nadaje się do rysowania w niemal każdym programie graficznym, jak i do zwykłej pracy na komputerze. Działa jak taki mały-zwyczajny touchpad dla wielkoludów. W moim przypadku jest to model dedykowany dla użytkowników produktów marki Apple. Oczywiście jest kompatybilny z Windows`em, ale sama wizualka urządzenia jest robiona dla "czcicieli nadgryzionego jabłka". Tablet i piórko sprawiają, że praca w edytorach graficznych staje się niewiarygodnie prosta i wygodna. Kładąc na tablet interesujący nas rysunek, możemy do obrysować i przenieść na komputer, by później dopracować. Tyle w wielkim skrócie. Łatwa i dobra zabawa, jeśli ktoś ma tylko dostęp, w łapy i do roboty!
"The most badass tofu monster" - bohater kolejnego, wegetariańskiego, dania, które pokażę w kolejnym poście. Pozdro-nara!